środa, 29 marca 2017

Piszą o SM Bródno


Zachęcamy do lektury naszego cotygodniowego felietonu. Tym razem o tzw. "demokracji spółdzielczej".

Bródno jest wyjątkowe. Każdy jego mieszkaniec to poświadczy. Już sama nazwa osiedla skłania do refleksji. Paweł Sky, nasz dzielnicowy artysta, na jednym ze swoich plakatów napisał nawet: “Bródno to nie osiedle, to stan umysłu”.

Jako mieszkańcy tego osiedla mamy wiele powodów do dumy. To u nas znajduje się jeden z największych cmentarzy w Europie, a w naszym parku jest - wspominany w wielu opracowaniach z historii sztuki - Park Rzeźby. To u nas stoją drewniane domy, które grały u Kieślowskiego, i to na historii o naszym bloku wybił się znany na całym świecie twórca kryminałów Zygmunt Miłoszewski. Możemy się także poszczycić wyjątkowym systemem demokratycznym, tzw. “demokracją spółdzielczą”.

„Jeszcze się taki nie narodził, kto by wszystkim dogodził” - to odpowiedź burmistrza dzielnicy na list małych dzieci proszących go o wsparcie w rozmowach z SM Bródno, której pracownicy zlikwidowali piaskownicę na ich podwórku. Wcześniej zlikwidowali wszystkie ławki i murki. Niestety, dzieci jest mało - mniej niż osób, którym przeszkadzają wieczorne imprezy, hałas i bałagan. Dzieciom też one przeszkadzały, ale do tej pory nigdy nie widziały krzyczącej piaskownicy, czy ławki pijącej piwo, więc dlaczego to właśnie je zlikwidowali? To było pierwsze trudne pytanie. Drugie było jeszcze trudniejsze: kim jest burmistrz? Odpowiedź niby łatwa: to osoba, którą wybierają mieszkańcy dzielnicy (za pośrednictwem radnych), żeby dbał o interesy mieszkańców i sprawiał, żeby wszystkim żyło się lepiej. Dzieci jednak drążyły dalej. “Tylko że nam tato żyje się teraz gorzej. I Pani sąsiadce też, bo już nie wychodzi na dwór. To my nie jesteśmy wszyscy?” I bądź tu mądry. Ale przecież spółdzielnia ma podpisy, mieszkańcy NIE CHCĄ! Trzeba likwidować.

Tylko co z uniwersalną koncepcją Bródna, nagradzaną w latach 70-tych ubiegłego wieku? Czy naprawdę wystarczy kilkanaście podpisów, żeby na nią wpłynąć? Czy nasze osiedle ma się zmieniać razem z dominującą grupą mieszkańców? Za kilkanaście lat ich mieszkania mogą zająć ludzie młodzi, znów będą mieszkać tam dzieci. Niestety, nie będą miały okazji spędzać wspólnie czasu na podwórkach. Podwórkach, które tracą bezpowrotnie charakter wspólnych przestrzeni i zamieniane są w ładne zazielenione ciągi komunikacyjne i trochę brzydsze parkingi. Tych drugich mieszkańcy chcą bardzo. Również przynoszą podpisane listy. Przecież samochodów mamy coraz więcej, mówią. Jeden na rodzinę to za mało. A sąsiad ma nawet ciężarówkę. Musi gdzieś ją trzymać. A spółdzielnia i burmistrz musi odpowiedzieć na potrzeby mieszkańców.

Burmistrz Bogoty pytał się w takich sytuacjach, czy jak mieszkaniec kupuje lodówkę, to czy miasto zobowiązane jest do udostępnienia mu mieszkania, żeby miał gdzie ją trzymać? Czy ktoś w dzielnicy poinformował mieszkańców, ile kosztuje dzierżawa 10 metrów kwadratowych pod każdy z ich samochodów? Nie, bo “demokracja spółdzielcza” nie zadaje takich pytań. Jest podpisana lista, mieszkańcy chcą – robimy. A co na to burmistrz? To co zwykle: „Jeszcze się taki nie narodził, kto by wszystkim dogodził”. Mógłby również powiedzieć „Nie mój cyrk nie moje małpy”, ale jednak z cyrkiem trochę jest związany i głupio by wyszło.

Autor zdjęcia: Bartosz Wieczorek